Opowiem Wam swoje historie.
Dwie.
Jedna z perspektywy porodu siłami natury, a druga po cesarskim cięciu.
Jeden od drugiego dzieli krótki okres czasu, ponieważ między moimi dziewczynkami jest rok i 5 miesięcy różnicy.
Na wstępie chcę jednak powiedzieć, że to był w sumie dla mnie dość łaskawy czas.
Marzec 2019 – poród siłami natury
Marzec 2019, rodzę naturalnie pierworodną. Połóg zaczyna się wyrzutnią endorfin, ale taką, że klękajcie narody. Adrenalina chyba też działa- po 8 godzinach porodu gadam jak najęta. Przez 2 godziny na porodówce tylko gadam i gadam. Kolejną istotną rzeczą było dla mnie jedzenie ?
Córkę miałam niestety na obserwacji, więc jadę spokojnie na salę, dalej gadając i nagle odcina mnie.
Idę spać.
Przynoszą mi córkę. Bardzo chcę karmić piersią i tu pojawiają się schody. Przychodzi jedna pielęgniarka, ściska mi sutek i twierdzi, że nie ma mleka. Każe dokarmić. Mi buzują hormony, boję się, ledwo stawiam pierwsze kroki w roli mamy, więc Młoda dostaje butlę. Ale nie tak miało być. Nie taka była wewnętrzna umowa. To był pierwszy raz, kiedy poczułam, że zawodzę.
Ale moja Córka nie chciała butli, chciała spokojnej próby i z pomocą kolejnej kobiety udało się. Je. Ciągnie. Pije jak szalona! ❤
Cieszyłam się jak nigdy, do momentu kiedy neonatolog powiedziała, że musimy zostać w szpitalu bo Młodej rośnie CRP. Dostanie antybiotyk – do końca kuracji mamy być w szpitalu. Jak ja płakałam. Nie mogłam tego ogarnąć.
Targały mną tak silne uczucia i emocje, że byłam na skraju. Mimo tego, że jestem psychologiem i teoretycznie wiem, jak sobie radzić, to był inny kaliber, nieporównywalny do niczego.
Chciałam, by z porodówki przenieśli na psychiatrię.
Dodatkowo waga córki spadała, a doktor straszyła mnie co chwilę, że nie wypuszczą nas, że będę musiała podać mleko modyfikowane. I ja, głupia wiedząc, że ta waga może spadać nadal robiłam sobie wyrzuty i wariowałam.
Pani doktor kazała mi ściągnąć laktatorem, żeby zobaczyła ile mam mleka.
Pamiętajcie Kobiety – to nie jest mierzalne w ten sposób. A ja się stresowałam, napłakałam, bo ja nic prawie nie ściągnęłam…
Mnie uratowała położna z którą rodziłam. Kazała mi powiedzieć, że ściągnęłam 30ml i mała wypiła. Ogarnęła mnie mocno. Potem tylko kupa i do domu. Temat tabu, ale mnie to zaskoczyło. Dziwne uczucie, lęk pomieszany z ulgą. Polecam jakieś śliwki suszone i jogurt mieć ze sobą. Siku też mega dziwne. Niby mi się chciało, a za chiny nie chce lecieć. Serio. Kilka dni musiałam wsadzać palec pod wodę, żeby zrobić siku.
Komedia. Spuchła mi też mocno jedna noga.
W domu to już z górki. Odchody (między nami mogłoby to nosić jakąś inną nazwę) poporodowe różnej maści i rozmiarów. Nie były dla mnie mega zakończeniem, ale ból przy karmieniu zarówno obkurczającej się macicy i brodawek – szok. 2 tygodnie karmienia to jak kara. Stany emocjonalne zmieniały mi się jak rękawiczki. No i pociłam się. Strasznie. Szybko doszłam do siebie i mega schudłam, co nijak się ma do drugiego porodu ?
Sierpień 2020 – cesarskie cięcie
Sierpień 2020 – cięcie z powodu ułożenia miednicowego. Samo cięcie wspominam dobrze, ale bardzo źle to zniosłam psychicznie. Poza tym covid, brak odwiedzin. Moje złe samopoczucie potęgowała też świadomość, że moja pierwsza, malutka córeczka została z tatą. Dużo kryzysów miałam. I tu rada dla Was – pozwólcie sobie na nie.
Ale do rzeczy – pierwsze chwile po cięciu były dziwne. Nie wiedziałam czego się spodziewać. Kiedy pielęgniarka powiedziała, żebym prosiła o leki przeciwbólowe to nie wiedziałam kiedy to robić. Było naprawdę znośnie. Urodziłam o 12.37, a o 21 próba pionizacji. No i tu pierwsze zaskoczenie – czułam się bezradna, bezbronna. Okropne uczucie. Myślałam, że już nigdy nie wstanę. Miałam bardzo fajną, wyrozumiałą ale też wymagającą pielęgniarkę, która pomogła mi ogarnąć wszystko. Wstałam. Płakałam, jak dziecko idąc pod prysznic.
Krwawiłam podobne jak po porodzie SN, ale do tego ból pooperacyjny utrudniał wszystko. Dosłownie. Córkę wzięłam już wieczorem do siebie, bo chciałam karmić piersią. Byłam mega zafiksowna bo słyszałam, że po CC to trudne. Udało się, ale co ja musiałam odchorować następnego dnia. Myślałam, że umrę. Miałam takie zakwasy od wstawania do małej co chwilę , że nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Chodziłam zgięta w pół i ciągle tylko słyszałam – „nie pieść się ze sobą, wyprostuj się bo tak ci zostanie.” A ty masz wówczas w głowie milion myśli, że już nie dasz rady więcej udźwignąć. Że na tyle Cię stać póki co.
Czułam się kiepsko fizycznie i psychicznie. Towarzyszył mi ból w klatce – ale anestezjolog powiedział, że tak może być jakiś czas. Nie skarżyłam się na nic bo chciałam już do domu. Czekałam tylko na to.
Szybko nas wypuścili. Moja radość jednak skończyła się z momentem wsiadania do samochodu, bo myślałam że z niego nie wysiądę. I czułam dosłownie każdy kamyczek. Płacząc pod blokiem jak oszalała dałam radę wysunąć się z auta.
I w domu kolejny szok, bo nie mogę wziąć na ręce tej starszej, stęsknionej za mamą córki choć oba tak bardzo tego potrzebuje. Serce mi pękało. Uwierzcie, czułam się strasznie. I wyrzucałam sobie tą cesarkę, co pogarszało mój stan psychiczny.
W połogu miałam dużą pomoc, więc fizycznie było znośnie natomiast baby blues taki jak stąd do Krakowa. Dochodziłam do siebie, krwawiłam normalnie ale nagle przy szwie jakaś gula. No przepuklina na bank. Byłam zestresowana i poleciałam do lekarza. Na szczęście okazało się, że to tylko zrost przy szwie. I tu, po połogu poszłam na mobilizację blizny do fizjoterapeutki uroginekologicznej. Bolało. Pierwsza wizyta dramat. Później dużo lepiej i blizna wygląda na prawdę ok. Teraz pozostało tylko o nią systematycznie dbać. Żaden z połogów nie dał mi się na tyle we znaki, aby nie myśleć o przejściu następnego. ?